Piesek nam kuleje. Po operacji więzadeł miewa (i niestety pewnie będzie miewać coraz częściej) okresowe kulawizny: przy większym wysiłku, po złym ułożeniu łapy do spania, czasem podobno nawet na pogodę... Ot, jak ludzie. Ale teraz kuleje mocniej, więc poszliśmy do "naszego" weta. Rentgen, badanie, test krwi po babeszjozie... szykuje się zabieg artroskopii. Ale przy okazji zapytałam też o tę gulę na grzbiecie. Wet powiedział: "taaak, to po kroplówkach - rozgrzewać!". Po powrocie do domu włączyłam więc poduszkę elektryczną i pieskowi na grzbiet. Ale futrzakowi za gorąco pod poduchą, więc nie lubi, kręci się i marudzi, panikuje...
- gorąco...!
- przecież nawet się nie rozgrzała.
- nie?... ale teraz już gorąco!
- Piesku, ciepło, nie gorąco, włączyłam na 1. Musisz wytrzymać chociaż kwadrans.
- Przecież minęło już z pół godziny!
- Piesku, 2 minuty dopiero...
- Już mam dosyć...
- Marudzisz.
- Gorąco!!!
- A teraz panikujesz, przecież Cię nie oparzę, mam rękę pod poduszką!
I tak w kółko... Próbuję ją trochę udobruchać:
- Bardzo dzielna jesteś, i taka kochana. A wiesz Piesku, jak ładnie ci w tym żółtym kolorze? po prostu ślicznie!
- Tak mówisz? Tyle dobrego... Ale wiesz? w wyłączonej byłoby mi równie ślicznie!