O pstrykaniu...

Pokazałam kiedyś komuś zdjęcie swojego autorstwa, które bardzo mi się podobało. Usłyszałam wtedy, że dobra fotografia nie polega na robieniu zdjęć czegoś interesującego, ale na robieniu zdjęć czegoś w interesujący sposób. Przyjrzałam się swojemu i rzeczywiście - było to ładne drzewo, rejestracja faktu... każdy, kto znalazłby się w tamtym miejscu i czasie, mógłby zrobić identyczne; nie było w nim nic osobistego. Zrozumiałam wtedy, że nigdy nie będę kimś formatu Annie Leibovitz, czy Evy Rubinstein, że moje zdjęcia nie dorównają Zapisom Zofii Rydet... To było przykre. Ale zrozumiałam też, że wcale nie muszę. Może to mało ambitne, ale wystarcza mi sama przyjemność robienia zdjęć, dla mnie samej.

Cóż, ja po prostu lubię zapisywać to co mi się podoba. Ciągle robię dłuższe i krótsze notatki, szkice i oczywiście zdjęcia, całe mnóstwo zdjęć... To nie pasja artystycznego tworzenia, a jedynie zapis czegoś, co zobaczyłam i chciałabym zachować, może komuś pokazać.

Mimo upływu lat nic się nie zmieniło. Miewam napady pstrykania, po których nie dotykam aparatu czasem przez wiele miesięcy, czasem lat. Po długiej przerwie kupiłam oczywiście cyfrówkę i teraz znów czasem pstrykam... a chociaż efekty nie rzucają na kolana, to dla mnie mają znaczenie, bo są wspomnieniem chwil, które zrobiły na mnie wrażenie i którymi chciałabym się podzielić z innymi.

I myślę, że w tym wszystkim największą przyjemność sprawia mi niezwykły moment intensywnego skupiania się na czymś pięknym, dziwnym, fascynującym. Ta króciutka chwila, gdy liczy się tylko to "coś", co zagrało gdzieś człowiekowi głęboko w sercu, w żołądku, czy choćby w małym palcu lewej ręki.

To dla mnie wielka frajda. A o to przecież w życiu chodzi!

"Radość pstrykania"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz